wtorek, 26 marca 2019

Rozważania

Stacja piąta: Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi.

Tak bardzo nie chciał, tak bardzo się wzbraniał. Dlaczego właśnie on, przecież tylu mężczyzn idzie obok? Dlaczego wybrali właśnie jego?
Nie mógł się Szymon pogodzić z faktem, że przymuszono go do niesienia krzyża z Jezusem.
Wszyscy na codzień jesteśmy takimi Cyrenejczykami. Z daleka omijamy ludzi którzy niosą krzyże, żebyśmy nie musieli im pomagać.Niech im ktoś inny pomoże, przecież mi tak bardzo brakuje czasu. Sam sobie właściwie nie radzę i też bym chętnie przyjął pomoc.
Czy naprawdę potrzeba tyle czasu i wkładu, żeby komuś pomóc?
Czasem wystarczy chwila rozmowy, może jakaś drobna pomoc, pocieszenie, wysłuchanie a może zwykły uśmiech?
Przecież nikt wam nie każe opróżniać konta, dotować, całe dnie spędzać z potrzebującymi...itd.
Przecież wy też macie pracę, rodzinę, obowiązki - wszystko się zgadza i tak powinno być.
Chodzi mi o to, żebyście potrafili wyłuskać z siebie człowieka w chwilach, które zdarzają się nam nieraz kilka razy dziennie i od których tyleż samo razy odwracamy się zniecierpliwieni nieraz wściekli, że ktoś nam przeszkadza. O zwykłe relacje miedzyludzkie, kiedy to najczęściej wyrzucamy z siebie problemy i czekamy na ewentualną pomoc kogokolwiek. To są takie właśnie ulotne chwile, które bardzo szybko przemijają i za moment ani ty, ani zainteresowany (jeżeli oczywiście nie będzie z twojej strony reakcji), nie chcecie już do tego wracać.
Oczywiście, żeby szybko umieć zareagować na takie nieme prośby, trzeba być wystarczająco otwartym na drugiego człowieka. Nie będę się jednak rozwodzić nad tymi przelotnymi momentami, bo rzeczywiście może zbyt wiele wymagam, ale......
Nasi mniej lub bardziej bliscy tak często potrzebują pomocy. Mówią nam o tym. Rozmawiamy. Jeżeli więc wiemy o takiej potrzebie, pomóżmy im albo chociaż starajmy się w jakikolwiek sposób im ulżyć. Czasem zwykła świadomość, że nie jest się samym na tej trudnej drodze wystarcza.
Wszyscy nosimy swoje krzyże mniejsze, średnie, większe i bardzo ciężkie. Niezależnie jaki krzyż niesiemy zawsze wydaje się on bardzo ciężki.
Z reguły nie umiemy ocenić ciężaru naszego krzyża. Porównajmy go przeto z innymi osobami i być może wtedy uświadomimy sobie, że nasz krzyż jest bardzo lekki. Pomóżmy więc tej drugiej osobie, która ma ciężej. Gdybyśmy nawzajem się wspomagali z pewnością byłoby nam lżej. Tak to uważam powinno wyglądać na codzień.
Wracając jeszcze do tych oporów przed bezinteresowną, czasem bardzo wyczerpującą pomocą.
Istota ludzka ma w sobie jakiś zmysł samoobrony i instynktownie bronimy się przed wszystkim co może nas obciążać a więc zużywać dodatkowo nasze siły witalne, które być może wolimy zużyć na coś bardziej nam sprzyjającego. Bardzo trudno więc podejść do potrzebującego z własnej inicjatywy i ochoczo przyjąć jego balast na swoje barki.
Nie jestem inna ani wyjątkowa. Na codzień borykam się ze wszystkimi problemami o których tutaj piszę. Pracuję cały czas nad sobą i dąże codziennie do siebie lepszej.
Z przeróżnych względów nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim, pomagajmy więc tym którym możemy pomóc.
Przed własnymi krzyżami nie uciekajmy bo i tak to się nam nie uda. Przyjmujmy je, dziękujmy za nie Bogu i nieśmy je.
Z takim nastawieniem nie będą takie ciężkie a kiedy jeszcze niosąc własny krzyż pomożesz drugiemu czlowiekowi, twój krzyż nagle stanie się lekki jak piórko i poczujesz to co Szymon z Cyreny.
Po chwili pomagania Panu Jezusowi poczuł wielką litość dla tego skazańca i zaczął dziękować Bogu, że go przymusił do tej pomocy. Uciecha ze spełnienia dobrego uczynku wycisza ból, upokorzenie, niechęć, urazy. Zostaje tylko szczęście, radość z samorealizacji i wiara w pomyślne zakończenie.
Panie Boże spraw, żebym częściej zauważała potrzebujących i miała w sobie tyle odwagi, żeby móc im pomagać. Dziękuję za krzyże, które mi darujesz. One są znakiem, że o mnie pamiętasz.

Który to już krzyż mój, Panie mi wkładasz?
Obrażenia stare jeszcze bolą.
O marna duszo, czemu ciągle biadasz?
Krzyż niczym innym jak życia solą.

Uciekasz, chowasz sie przed tą udręką,
świat cały nagle staje na głowie.
Czy Jezus uciekał przed swoją męką?
Czy bał się grzechów twoich? Odpowiedz!

Podejdź najbliżej jak tylko potrafisz.
Módl się do Pana o siłę łaski.
Wspólnota rodzi już nitkę sympatii,
to znowuż pierwsza z życiowych stacji.

Bierz krzyż ochoczo, na barki zakładaj,
przyjaciel twój wszak czeka w potrzebie.
Nie histeryzuj już, nie rozpowiadaj,
z Jezusem za to spotkasz się w niebie.



Podobny obraz


czwartek, 21 marca 2019

Rozważania

Stacja czwarta: Jezus spotyka swoją matkę.

Jako matka nie umiem sobie wyobrazić gorszej sytuacji, jak bezradnie spotkać upodlone swoje dziecko idące na śmierć. Nie umiem, nie potrafię i nie chcę sobie tego przedstawiać. Strach jest tak wielki, że natychmiast paraliżuje moje myśli. Panie Boże, zachowaj nas proszę od takiego doświadczenia.
Miłość matki do dziecka i odwrotnie jest tak specyficzna i wyjątkowa, że trudno ją w jakikolwiek sposób zdefiniować. Według mnie nie ma wśród boskich stworzeń drugiego takiego uczucia, które można by z nią porównać.
Miłość matki jest jedyna w swoim rodzaju. Szczera, bezwarunkowa, poddańcza i opiekuńcza. Miłość myśląca i wymagająca. Stateczna trwała i nigdy nie przemijająca.
Jeżeli już dobry Bóg obdarzył kobietę potomstwem to mądra niewiasta wie, że to najpiękniejszy dar jaki w swoim życiu dostała. Ten życiowy prezent zawsze będzie dla niej naj.......
Nie ważne ile będzie miał lat, jak ją będzie traktował......? To zawsze będzie jej największe szczęście.
Kiedy już je dostajemy jesteśmy w stanie zrobić wszystko, żeby zapewnić mu samą radość i dobrobyt.
Wychowujemy, troszczymy się, chuchamy, dmuchamy, zamartwiamy się z byle powodu walczymy o jego dobro, pomyślność i sukces.
Wyobraźcie sobie kochane mamy, że nagle ktoś niesłusznie obwinia wasze ukochane dziecko, niesłusznie osądza i niesłusznie chce zabić! Stajesz przed problemem, który cię przerasta. Ze wszystkim do tej pory radziłaś sobie i nagle w tej wyjatkowej i najważniejszej sytuacji nie jesteś w stanie nic zrobić, żeby uratować swoje dziecko.
Pomyśl, jak wielką musiałabyś mieć w sobie wiarę, jaką pokorę i ufność w Bogu, który wie co robi. Uprzytomnij sobie przez chwilę, że musisz się pogodzić z rzeczywistością i przyjąć cierpienie, które ci Bóg ofiaruje.
Piszę to i przeżywam. Wyobrażam sobie cząstkowo całą sytuację i umiem tylko prosić Pana: Boże zachowaj nas od wszystkiego złego.
Dla człowieka, który tego nie przeżył takie cierpienia są niewyobrażalne. Wydają się nie do przeżycia.
Ile matek codziennie przeżywa katusze utraty własnego dziecka? Módlmy się za nie często, bo to największe cierpienie jakie może spotkać człowieka.
Tyle jako matka a jak to wygląda ze strony dziecka?
Pamiętam doskonale jak wykłócałam się z mamusią, jak unikałam obowiązków, jak się wymądrzałam itd. Byłam normalnym, przeciętnym dzieckiem. Kochałam mamę najbardziej na świecie co nie przeszkadzało mi być czasem dla niej niemiłą.
Dopiero kiedy mama odeszła a miałam wtedy dopiero siedemnaście lat i byłam najstarsza z piątki dzieci, dopiero wtedy uświadomiłam sobie co straciłam.
Kiedy opowiadałam moim dzieciom o ich babci, zawsze dokładałam jedno zdanie: "Gdybym wiedziała, że w domu rodzinnym czeka na mnie moja mama poszłabym te siedemdziesiąt kilometrów na kolanach, żeby ją choć przez chwilę zobaczyć." Tak czuję moi kochani i uwierzcie mi, że tak bym zrobiła.
A wy, kiedy ostatnio widzieliście swoją mamę? Kiedy z nią rozmawialiście? Kiedy do niej dzwoniłeś? Jest już może stara i potrzebuje ciebie? Może jest chora albo ma jakieś problemy?
Kiedy z nia szczerze rozmawiałeś? Przecież wiesz, że mama nie powie.... Będzie się męczyć, złościć ale dziecku nie będzie w życiu przeszkadzać. Takie właśnie są mamy.
Cóż można jeszcze powiedzieć?
My matki, kochajmy swoje dzieci rozważnie i mądrze. Pamiętajmy, że to również córki i synowie Boga Ojca, naszego Stworzyciela. Nauczmy się więc przyjmować z oddaniem wszystko co Bóg nam zsyła wraz z naszymi dziećmi. Kiedy zaś nasza wiara i modlitwa będzie bardzo mocna i wytrwała, Bóg Ojciec nigdy nas nie opuści ani naszych potomnych.
Do wszystkich dzieci, których rodzice jeszcze żyją! Szanujcie i kochajcie ich, matki wasze zaś w szczególności. To dzięki tym "boskim naczyniom", mogliście przybyć na Ziemię i dzięki nim mogliście tu zafunkcjonować.
Myślcie często o Maryi, która tak bardzo cierpiała.
Zastanawiam się nieraz czy można w jakiś sposób porównać cierpienie Jezusa i jego Matki?
On cierpial bo Ona cierpiała i na odwrót. Tak właśnie wygląda najczystsza miłość i oddanie. To właśnie jest esencja miłości.
Przez całe życie módlcie się do naszej orędowniczki. Ona nigdy nikogo nie opuszcza. Wiem to , bo doświadczam Jej łaski całym swoim marnym życiem.
Dziękuję ci Mateńko za wszystkie dary jakie wymodliłaś dla mnie i mojej rodziny u swojego Syna i Boga Ojca naszego i proszę, nie opuszczaj nas.

Jej serce po tysiąckroć pękło bracie,
za sprawki nasze i przewinienia.
Dlaczego swoich grzechów nie dźwigacie?
Czy mało jeszcze dla Niej cierpienia?

Już tylko patrzy w oczy zakrwawione,
wstyd płochy zakrył powieką duszę.
Jakie przewinienia... tak potępione?
Jak z tym pogodzić się Ojcze......? Muszę!

Bez słowa serce wspomaga męczarnie,
otula rany, powstrzymuje ból.
Choć tłum przeklina i szarpie bezkarnie
Jej boskie dziecko, to najdroższy Król.

Odpuszcza Matka złość ludzką i podłość.
Widzi jak dusza jej Syna płonie.
W spojrzeniu slodkim już tylko jest miłość.
W modlitwie żarliwej, sklada dłonie.

Znalezione obrazy dla zapytania droga krzyżowa stacja pierwsza obrazy




środa, 20 marca 2019

Rozważania

Stacja trzecia: Pierwszy upadek Jezusa pod ciężarem krzyża.

Włożono Jezusowi krzyż na poszarpane od batogów ramiona.
Pochylił się Pan, przyjął grzechy obłudników i idzie do Swojego Ojca.
Jak często wkładasz swoim bliskim, znajomym, czasem ludziom, których nawet dobrze nie znasz krzyż na sponiewierane (często też przez ciebie ) ciało?
Ktoś ci w pracy nie odpowiada......
Czyjeś stanowisko bardzo by ci się przydało.......
Za moją koleżanką wszzyscy się oglądają, a za mną nie......
Ten kolega jest zdecydowanie za mądry........
Sąsiad zmienił samochód na nowy........
Nasi znajomi są tacy szczęśliwi, a my.......... itd.
Coś z tym trzeba zrobić!
Nie może tak być, żeby ktoś miał, chciał, mógł a ja nie!
Najpierw należy trochę zszargać mu opinię, oczywiście tak sprytnie żeby się jak najpóźniej dowiedział. Potem takiego delikwenta powinno się wyhłostać. No, teraz będzie zdziwienie, bezsilność, rozpacz, żal i ból. Jak pięknie rośnie moje ego. Jaki jestem doskonały.
Na koniec włoży mu się krzyż na sfatygowaną już mocno postać i niech sobie idzie na tą swoją Golgotę skoro taki mądry i inny. Zrobi się więcej miejsca dla mnie.
I tak niesie Jezus nasze grzechy. Umęczone ciało ostatnim wysiłkiem posuwa się powoli, ciągnąc na sobie cierpienie. Potyka się wreszcie i upada. Ogromne brzemię przygniata bezwładny już organizm. Ból nie do opisania odzywa się każdą raną, niektóre od nowa zaczynają broczyć krwią.
Ale to tylko słabe ciało. Duch mocny wciąż chwali Pana.
Pamiętaj! Każdy upadek spowoduje zebranie wszystkich sił witalnych i popchnie cię do działania. Podnosisz się, ludzka słabość przestaje być ważna. Liczy się już tylko cel, a dla Ciebie Panie to już trzeci szczebel na drabinie, którą zmierzasz do Ojca swojego.
Te wszystkie krzyże, które wkładamy innym na plecy to nasze słabości, błędy, niekompetencje, nasze niemożliwości. Wydaje się nam, że jeżeli kogoś nimi obarczymy to będzie je zawsze za nas niósł.
Otóż nie! Nie będzie ! Wcześniej czy później ofiara podniesie się z upadku. Jego dary od Boga (które i ty dostałeś) wykorzysta mądrze a one pomogą mu powstać i dadzą mu siłę do dalszej wędrówki.
A ty człowieku przez chwilę będziesz się cieszył, że pozbyłeś się swoich defektów ale nie pozbyłeś się ich. Kiedy będziesz przeżywał najwiekszą euforię swojego zwycięstwa wrócą do ciebie, są przecież częścią twojego jestestwa. Nie zdajesz sobie chyba sprawy, krótkowzroczny głupcze ciesząc sie swoim pozornym zwycięstwem, że to pierwszy etap twojego upadku.
Nie wiadomo kiedy i czy wogóle znajdziesz następną ofiarę, której będziesz chciał przekazać swoje ułomności. Każdy z nas je ma. Każdy dostał od Boga tyle samo dobrych cech co i złych. Problem w tym, żeby samemu umieć w sobie wybrać, dla siebie przede wszystkim te dary najlepsze, a to co złe zamknąć w najgłębszej szufladzie i najlepiej nigdy nie otwierać.
Każdy kto chociażby o krok zbliży sie do swojego Ojca już jest zwycięzcą i odwrotnie. Każdy kto wybierze inną drogę, zawsze bedzie przegranym zdrajcą.
Może jednak spróbujesz zmienić siebie!?
Przestań wreszcie obarczać ludzi swoimi przywarami. Przestań karmić swoje chore ego ich upadkiem. To tylko chwilowa niedyspozycja. Ranny się podniesie i przetrwa. Ty nie!
Jest jeszcze coś takiego jak wyrzuty sumienia. Jeżeli ci się wydaje, że ich nie masz to się grubo mylisz. Każdy je ma! Dlatego wybaczanie jest tak ważne. Jeżeli trwamy w złości i złym zapamietaniu niweczymy siebie i tylko siebie.
Wszystkie nasze upadki to tylko ludzkie słabości, to tylko nasze nieopatrzne błędy. Tak niewiele potrzeba, żebyśmy na czas odkryli mądrość w swoich ułomnościach i jak najszybciej podnosili się z upadków. Po takich doświadczeniach droga jest już prosta.
Panie Jezu prowaź mnie i moją rodzinę bez upadków. Duchu Święty oświeć nasze serca i umysły.

Idziesz Królu wytrwale, niesiesz smutek.
Korona oplata głowę cierniem.
Co czujesz Panie mój, jako wyrzutek?
Gdy cierpisz za ludzką kołtunerię.

Nazbierane grzechy miażdżą ramiona,
krzyż z każdym krokiem coraz cięższy.
Czy miłość występki zdoła pokonać?
Wokół kpiny i śmiech tęgich mężczyzn.

Za ich, za moje, za twoje - upadasz.
Za bezsens, głupotę, krótkowzroczność.
Nogi bez czucia, rękami nie władasz.
Nie widzisz nic już, dokoła mroczność.

Siła miłości znów podnosi ducha.
Zdrętwiałym członkom nakazujesz wstać!
Wola człowieka respekt czuje, słucha.
Dla woli Ojca za człowieka trwać.


Podobny obraz


piątek, 15 marca 2019

Rozważania

Stacja druga: Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.

Większość z nas dokonała już osądu i wydała wyrok na swojego potencjalnego podsądnego.
Skoro już osoba została skazana, wyrok został zatwierdzony przez koleżankę lub kolegę, pozostało  tylko włożenie krzyża.
Walczący czynnie, krzyża nie przyjmą bo to jest wręcz nie do pomyślenia dla nich. Nie po to się narodzili, żeby cierpieć i pozwolić się w jakikolwiek sposób ujarzmić. Ich pobyt na ziemi ma być ciągłym tryumfem, nieograniczoną władzą i bezwzględnym zwycięstwem. To jest właśnie ta spora wiekszość ludzkości o której pisałam wcześniej. Całe życie będą się zmagać i chętnie krzyż włożą drugiemu człowiekowi ale sobie włożyć nie pozwolą.
Dla współczesnych Chrystusowi krzyż był znakiem hańby, przydzielano go tylko przestępcom, którzy nie byli godni umrzeć w inny sposób. Dzisiejsi faryzeusze też uważają, że zgodzić się na przyjęcie krzyża jest wielką ujmą i oznaką słabości człowieka.
A Jezus nauczał przecież "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje." (Mt 16,24)
Pozostała nam ta mniejszość, która ze spuszczoną głową przyjmie krzyż, zaniesie go na Golgotę, umrze na nim i zmartwychwstając zbawi siebie i odrodzi się jako nowi, wspaniali ludzie.
Oni wiedzą jakim ciężkim balastem jest krzyż. Najprawdopodobniej nie jest to ich pierwszy krzyż w życiu. Nigdy nie pomyśleliby, żeby drugiemu człowiekowi włożyć krzyż na ramiona, wręcz przeciwnie chętnie pomagają bliźniemu nieść jego krzyż a czasem nawet ofiarują się nieść go za kogoś. Dzisiaj dla chrześcijan krzyż jest symbolem cierpienia, ale i zbawienia.
Pytam się was, dla której postawy trzeba mieć więcej odwagi???
Które z tych postaci wykorzystują właściwszą strategię???
Które z przedstawionych osobowości posiadły boską mądrość???
Od wieków tak było jest i będzie. Zawsze zwycięży sprawiedliwość, mądrość, wiara, nadzieja i miłość. I chociaż tak często ich zwycięstwa okupione są krzyżem to myślący ludzie chętnie ten krzyż niosą bo wierzą, że końcowym efektem będzie radość i zbawienie. Tak zresztą zawsze się dzieje.
Cały czas temat  przyporządkowuję osobom, które Bóg obdarzył całkowitym zdrowiem fizycznym i psychicznym. A co sądzicie o jednostkach, które przyszły na ten świat z krzyżem przyrośniętym do swojego ciała i nie ma możliwości pozbycia się go nawet na chwilę.  Nie mogą walczyć o przełożenie krzyża na inne barki, nie mają żadnego prawa wyboru. Cóż ci nieszczęśnicy mają począć? Ponieważ miałam dość często możliwość kontaktu z takimi osobami wiem, że ci ludzie są bardzo szczęśliwi. Niosąc krzyż od urodzenia mieli szansę nauczyć się z nim żyć tak jakby był częścią ich ziemskich ciał, bo tak naprawdę jest. Nie spotkałam się z pomstowaniem Pana Boga z wymówkami i rozpaczą. Ci ludzie wiedzą, że brak nogi czy ręki bardzo utrudnia życie ale nie czyni je niemożliwym. Nie mogą wykonywać wielu czynności właściwych osobom pełnosprawnym ale dostają inne atuty, które rekompensują im braki a w pełni wykorzystane bardzo często osiągnięciami przechodzą osoby sprawne całkowicie.
Gorzej sprawa wygląda kiedy życie, przypina nam krzyż na stałe. Doświadczyliśmy części życia normalnego i nagle w czasie wypadku życie dokłada nam krzyż, na stałe. To wielkie nieszczęście i bardzo trudno się z tym pogodzić. Ktoś kto się rodzi z krzyżem nie zna smaku życia bez niego. Jest mu łatwiej pogodzić się z okolicznościami, tym drugim przychodzi to naprawdę ciężko.
Ci doświadczeni ludzie godzą się w końcu z rzeczywistością i potrafią być szczęśliwi. Nasza radość życia nie zależy od tego jak wyglądamy tylko od stanu naszej kondycji psychicznej. To w tej sferze naszego organizmu żyje Bóg. Jeżeli uda nam się Go odnaleźć, zaprzyjaźnić się z nim pokaże nam najpiękniejsze rewiry ziemskiego życia do których ciało zupełnie jest niepotrzebne. Tacy ludzie nie mają wyjścia, żadnego pola manewru a to powoduje, że bardzo szybko godzą się z rzeczywistością. Człowiek pogodzony to człowiek już szczęśliwy.
Patrząc z boku na tych "ułomnych" (piszę w cudzysłowie, bo ja tak nie uważam) ludzi, nie mogłam się nadziwić jak oni to robią. Skąd w nich tyle energii, radości, szczęścia i optymizmu. Te osoby bez przerwy są uśmiechnięte i szczęśliwe. Swoją postawą z otwartymi ramionami cały czas nastawieni na niesienie pomocy innym. Halooooo........
Czy dociera do was to co piszę! Ci cudowni ludzie uwielbiają wręcz pomagać, wtedy naprawdę czują się potrzebni i spełnieni. Czy ty też pomagasz tym ludziom? Jak często umilasz im życie i robisz cokolwiek co mogło by im pomóc? Czy bierzesz chociażby na chwilę ich krzyż, czy się go boisz?
A teraz spokojnie usiądź i napisz na kartce swoje problemy. Nastepnie pomyśl o tych doświadczonych jednostkach, które nie dostały szansy nawet na jeden normalny dzień. Spróbuj postawić się w ich sytuacji. Spróbuj tylko w wyobraźni wziąć ich krzyż na swoje barki. Może to pozwoli ci chociaż troszkę zrozumieć istotę problemu. Może zanim znów będziesz chciał obarczyć kogoś krzyżem zastanowisz się trochę. Może wreszcie dotrze do ciebie, że tak naprawdę krzyż który niesiesz jest bardzo lekki i tylko tobie wydaje się ciężarem nie do udżwignięcia. A co będzie jak życie (nie daj Panie Boże), ciebie obarczy naprawdę ciężkim krzyżem?
Ale to przecież ten krzyż przyniósł nam zbawienie. To ten krzyż właśnie daję nam największą siłę i moc. Przez niego zaczynamy rozumnie i wartościowo spoglądać na świat i ludzi. Jest prawdą o nas, o naszych bliskich, naszych znajomych i reszcie świata.
Jak wcześniej pisałam na świecie są i dobro i zło. Żeby tu żyć trzeba posmakować i jednego i drugiego. Nie ma innej możliwości. Tylko zrównoważone życie daje nam możliwość poznania dobra i zła a ta świadomość, poprowadzi nas już mądrze wybraną drogą prosto do Boga.
"Nie każdy, który mi mówi Panie, Panie wejdzie do Królestwa Niebieskiego, lecz ten kto spełnia wolę mojego Ojca." (Mt 7,21)
Pan Jezus narodził się na ziemi , żeby spełnić wolę Ojca.
Nie bójmy się krzyża! Nie bójmy się cierpienia! Nie bójmy się brać od Ojca tego co nam ofiaruje!
Codziennie rano kiedy otwieram oczy dziękuję Bogu za to co mam, a mam wiele bo wszystko. Jestem pełnosprawna, zdrowa na ciele i umyśle. Czego więcej pragnąć od życia?
Dziękuję Ci Boże za wszystkie łaski jakimi obdarowałeś mnie i moją rodzinę. To wielkie szczęście być tak hojnie obdarowanym. Dziękuję Panie, że jesteś przy nas i opiekujesz się nami.
Duchu Święty umacniaj naszą wiarę. Panie Jezu nie opuszczaj nas.

Nienawiść, gniew tryumfy dzisiaj święcą.
Zło siadło na marnym ziemskim tronie.
Rozjątrzenie, wściekłość prawie zwierzęcą
lud zgotował w cierniowej koronie.

Zło zanosi się śmiechem szatańskim
i zwycięskie już dudnią fanfary.
Lud z błogosławieństwem arcykapłańskim
koronę z ciernia wkłada, bezkarny.

Pohańbienie, bezsilność, infamia.
Biczowanie, cierpienie i boleść.
Znosi Pan Świata obelgi i plwania,
ciało zlane potu krwawym znojem.

Teraz już tylko istoto bez skazy
włóż bezbronnemu krzyż, niech zbawia świat.
Możesz Go jeszcze kopnąć, zlekceważyć....
On miernotą jest! Żaden twój brat!


Podobny obraz

wtorek, 12 marca 2019

Rozważania

Zamysł mam piękny.
Bardzo bym chciała rozważyć na spokojnie wszystkie stacje drogi krzyżowej.
Rozważania te nasuwają mi się codziennie, kiedy patrzę na ludzi i życie wokół siebie.
Czy znajdę w sobie tyle siły, czasu i odwagi przede wszystkim zobaczymy.

Stacja pierwsza: Pan Jezus na śmierć skazany.

Ilu z was wydaje codziennie wyrok skazujący?
Odpowiecie: ... ależ skąd! ... nikogo nie osądzam!
Czy aby na pewno?
Sąsiadka z drugiej klatki jest głupia, bo.....
Sąsiad zza miedzy jest złym człowiekiem, bo.....
Koleżanka z pracy nie powinna tu pracować, bo.....
Kolega ze szkolnej ławy jest nieudacznikiem, bo.....
Teściowa źle wychowała mojego męża, bo.....
Zięć źle wychowuje moje wnuki, bo..... itd. Mogłabym tak pisać bez końca.
Ranimy i krzywdzimy się codziennie, bez opamiętania. Od rana do wieczora skrupulatnie sprawdzamy czy aby nie odpuściliśmy jakiejś afery. Osądzamy ludzi i od razu ich skazujemy nie troszcząc się o jakikolwiek przewód sądowy.
Nie ważne, że ktoś nie ma pojęcia, co gorsza nawet nie byłby w stanie wymyślić przestępstwa za które został skazany. TY wszystkiego dopilnujesz, byleby tylko życie posuwało się po TWOJEJ myśli.
Czy pomyśleliście kiedyś - jakie to głupie? Abstrahując od podłości i zła tak po prostu, zwyczajnie głupie!
A teraz pomyśl; jak często prosisz o uwolnienie Barabasza?
Nie ważne, że jest złoczyńcą i kimś mało wartościowym, ważne że ci nie zagraża.
Kogo więc należy się pozbyć? No tego oczywiście, który jest mądry, dobry i mógłby więcej znaczyć niż ty. Wszystko tu na ziemi przeprowadzisz, ale co dalej?
Nowocześnie ujmując: kłamstwa są jak karta kredytowa, cieszysz się teraz a zapłacisz później.
I nastepne pytanie. Ilu z was codziennie zostaje skazanymi?
Większości z nas dostaje się ten wyrok każdego dnia. Część o tym wie a reszta jest nieświadoma. Skazuje się więc ludzi (i to chyba najczęściej) za ich plecami.
Czy domyślają się, że coś nie jest w porządku? W większości przypadków tak ale nie wszyscy.
Jak zachowują się skazańcy?
Moim skromnym zdaniem 90% wytacza najcięższe działa i zaczyna się zażarta walka. Odpłacanie pieknym za nadobne i jeszcze więcej.....
Może 10% ludzi, których skrzywdzono pozwoli Bogu oczyścić swoje wnętrze i kiedy będą gotowi z całego serca wybaczą.
Przeanalizujmy co się dzieje z jednym i drugim towarzystwem, podczas tej różnej polityki działania.
Ludzie, którzy się mocno bronią cały czas utrzymują się na jednym poziomie. Nie pozwalają sobie na upadek ale też nie odnoszą wybitnych sukcesów bo oponent cały czas ich stopuje..Poza tym dusza złem ogarnięta cały czas walczy ale nie jest zdolna do jakichkolwiek sukcesów.. Będą więc tak się mocować i na tym zacietrzewieniu upłynie życie. Na nic innego czasu im już nie starczy.
Pozostałe 10% nie za bardzo umie się bronić, glebnie więc mocno o ziemię i to zaboli.
Ale to ten ból właśnie spowoduje, że uświadomią sobie ostateczność i tragizm swojego położenia, co z kolei spowoduje natychmiastowe odbicie się od podłoża i bardzo, bardzo racjonalne myślenie. Ich azymut skierowany jest ku górze. Nie mają czasu, żeby go marnować nad tym co było. Zostawiają niegościnne terytorium, złych i mściwych ludzi, oczyszczają swoje wnętrza, wybaczają i odradzają się z nowym zasobem sił, pomysłów i chęci do życia. Oczywiście ich ciała są poranione ale ciało w którym mieszka Dobry Bóg i Zdrowy Duch bardzo szybko się regeneruje.
Kiedy większość populacji zaczyna najcięższe starcia raniąc niemiłosiernie siebie i innych, resztka zwycięskich skazańców modli się za swoich byłych prześladowców. Miłość, spokój i modlitwa dodają im nowych sił i wartości.
Dla nich również przychodzi dobry czas. Spotykają ludzi dla których warto żyć i poświęcać się. Obłudnicy są już tylko rzadkim wspomnieniem.
Pan Jezus stoi przed Piłatem całkowicie bez winy. Faryzeusze wiedzą, że siła tego człowieka tkwi w jego niewinności. Spreparują najgorsze kłamstwa, wymyślą najbardziej nieprawdopodobne historie i sami w nie uwierzą, bez zmrużenia okiem będą się bić w piersi i krzywoprzysięgać, przekupią tłumy żeby uwolniły Barabasza. Dla nich ważne jest tu i teraz. Dla Jezusa ważne jest zwycięstwo całkowite nie cząstkowe. Cichy, niewinny, spokojny przyjmuje skazujący wyrok. To pierwszy szczebel zwycięskiej drabiny, którą dojdzie do swojego Ojca i zapanuje nad światem.
Jezus napominał "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, nie będziecie potepieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone." (Łk 6, 37)  Umycie rąk, odwrócenie się, ignorancja nie czynią człowieka niewinnym i o tym przede wszystkim musimy pamiętać.
Mechanizmy międzyludzkie nie zmieniły się od wieków. Człowiek bije się w piersi, przeprasza, wie że robi źle ale nie zmienia się. Dlaczego? Przecież życie z Bogiem jest dużo łatwiejsze.
Wołam i proszę nie wydajcie wyroków, ale nauczcie się przyjmować je z pokorą.
Panie Jezu przepraszam za wszystko czym Ciebie zraniłam. Przepraszam wszystkich ludzi, których kiedykolwiek odważyłam się osądzać. Panie pomóż mi nauczyć się pokory.
Prowadź mnie i moją rodzinę prostą droga do Ojca.

Stoisz Panie mój ze spuszczoną głową,
wystawiony na drwiny pospólstwa.
Nikt nie rozpacza, nie płacze nad Tobą
czekają na Twój znak cudotwórstwa.

A Ty mój Jezu wcale się nie bronisz,
przerażenia ni trwogi nie widać.
Dotykasz dłonią, już zmęczonych skroni...
słuchasz zjadliwych docinków, wykpiwań.

Ile miłości w Twym sercu być musi,
cierpliwości i wiary w człowieka.
Szatan bez przerwy słabe ciało kusi...
kielich goryczy bierzesz, nie zwlekasz.

Dla Boga w niebie, człowieka na ziemi
za prawdę, dobro, miłość niewinną.
Twardą wolę Ojca swego wypełnił,
życie dał za Ziemię niegościnną.


Znalezione obrazy dla zapytania droga krzyżowa stacja pierwsza obrazy







niedziela, 10 marca 2019

Człowiek istota boska

Okres czterdziestodniowego postu skłania wielu z nas (mnie też), do różnych przemyśleń dotyczących zależności Bóg i człowiek.
Przemyślenia typu: czy Bóg istnieje...? jaki On jest...? jak mnie stworzono...? jak mnie uruchomiono...? czy po śmierci na pewno wrócę do Ojca...? itd, itp... ma każdy z nas.
Nie będę o nich pisać, bo ilu ludzi na świecie tyle różnych deliberacji i każda z tych refleksji jest świętością. Najważniejsze, że myślami łaczymy się z Bogiem, każdy na swój sposób.
Od siebie chciałam tylko powiedzieć, że w nic nie znaczące ciało Bóg tchnął cząsteczkę Siebie.
Wprowadził powszechny boski akord, który bije harmonijnie, równomiernie i czysto, jednocząc nasze ciała z Ojcem Stworzycielem. Dzięki niemu jesteśmy złączeni z Bogiem, przez cały nasz pobyt na ziemi. Ten divina cordam - boski akord, to serca, które całe ludzkie życie biją w rytm boskiego trwania.
Nawet wtedy gdy zapominamy o Bogu, On w nas niezmiennie żyje, nieustannie gra boską melodię  życia czekając, aż do Niego wrócimy.

                                                                Divina cordam

Z prochu ziemi Bóg nas ulepił,
formował nasze ciało.
Jesteśmy zatem essentia Dei
ujęta nicość w całość.

Istota Boga fundamentem,
niebiańskość ma na celu.
Ciało dodanym zaś prezentem,
tworzy naturę sit Deus.

Iskierkę boską pozostawił
w potocznym Deus cordam.
Sercem cichym Chrystus nas zbawił,
za boski rytm życie oddał.

Puls niezmienny w prostych akordach,
Stwórca sercu wyznaczył.
Tak w osobie divina cordam
tyle co człowiek znaczy.


Podobny obraz




środa, 6 marca 2019

Co z nami....


Wstałam dziś rano i zobaczyłam przez okno pierwsze tchnienie mroźnego poranka.
Słońce powoli wylewało się spoza szarego blokowiska a Wisła rozścielała mu mgielny dywanik zakrywając brudne, zapuszczone chodniki.
Jakieś olśnienie mnie dopadło, skąd ja znam ten obrazek. Kiedyś już widziałam z tego samego okna identyczny poranek. Napisałam nawet wtedy bardzo smutny wiersz, który odnalazłam i przytaczam go poniżej. Wiersz powstał 6.01.2016 roku.

                                                             Cud o poranku

Zorza różowa
pierwszy oddech słońca,
szybko zamarzła nad powłoką ziemi.
Przechodzi w jasność i przejrzystość szaty
okrywającej jej rozrosłe ciało.
Szata dosyć ciężka
utkana z żelaza
popiołów i sterty betonu.
Gdzieniegdzie odkryła
czuprynę zieleni.
Ocean nie stracił fasonu.

Tchnienie różowe
leciutka osłonka,
ściśle wypełnia martwicę struktury.
Całość fantazją bajkową spogląda
w złoto, Heliosa królewskie purpury.
Rydwan przepływa
w Chronosa przestrzeni
a w dole różowy ocean.
Uchwycę tę chwilę,
na dnie serca schowam
i kiedyś napiszę jej pean.


Znalezione obrazy dla zapytania obrazy darmowe poranek miasto mgła


wtorek, 5 marca 2019

Ech życie.....

Bardzo rzadko ale przeżywamy niekiedy piękne dni, które chcielibyśmy zatrzymać w nieskończoność.
Najczęściej to okres urlopu, wypoczynku, całkowitego oderwania się od obowiązków i rzeczywistości. 
Znalazlam wiersz, który powstał w chwili  takiego właśnie odprężenia.
To cudowne kiedy czytając go, poczułam spokój, relaks i wytchnienie jakie w tamtej chwili mnie ogarniało. Wspaniale jest wracać do miłych wspomnień i wciąż od nowa je przeżywać. 
Nie przechowujcie w swoich sztambuchach złych i nieprzyjemnych przeżyć. Zawsze retrospekcją niech będą rzeczy dobre i wspaniałe. Dzięki nim jesteśmy zawsze pozytywni, szczęśliwi i uśmiechnięci.
A teraz zapraszam na najpiękniejszą, ukwieconą i pachnącą łąkę.
Wiosna już za pasem, życzę więc wam jak najwięcej takich błogostanów i takich cudownych, wyjątkowych i niepowszednich dni. Korzystajcie z nich jak najwięcej, bo TO właśnie życie jest.

                                                                   Błogostan

Jasność,
jasność,
jasność...
Światło,
światło,
światło....
tunel skończył się.
Biegnę wciąż do przodu
strachu ani głodu...
... nic. A może śnię?
Słońce,
słońce.
słońce...
Ciepło,
ciepło,
ciepło...
nie rozumiem jak?
Skąd się tutaj wzięłam...
... może przypłynęłam?
Niebem sunie ptak.
Zieleń,
żółty,
czerwień.
Zboża,
kwiaty,
rzewień...
...nie potykam się.
Matka pod nogami
tuli ramionami...
...nie cyborgów śmiech.
Rozkosz,
błogość,
spokój.
Radość,
fart...
...niepokój,
słyszę cichy szept.
Wstawaj skarbie drogi,
wracać w swoje progi
trzeba.
Weekend zszedł.

Podobny obraz