Szuflada babci Danusi...
Witam bardzo serdecznie wszystkich, którzy zechcieli odwiedzić mojego bloga! Myślę, że po jakimś czasie będziecie mogli znaleźć tu coś dla siebie. Chcecie zostawić komentarz, śmiało..., skoro tu wszedłeś, czuj się jak u siebie. Nie zawsze mam czas żeby Wam odpowiedzieć, ale kiedyś na pewno odpowiem.
środa, 2 października 2024
NIEGODNA
środa, 14 czerwca 2023
Przebaczenie
Cóż to jest przebaczenie?
Każdy z nas zapytany o to czy potrafi przebaczać, odpowie bez wachania ... oczywiście, że tak.
A przynajmniej większość populacji. Czy aby na pewno? Jak często myślicie o tym czy potraficie przebaczać? Założę się, że rzadko a najczęściej wogóle.
Co znaczy więc to następne magiczne słowo?
To bardzo trudny temat bo każdy z nas jest inną osobowością. Ponadto wśród ludzi funkcjonują bardzo złe schematy dotycząe przebaczania, generowane przez jednostki zupełnie nie przygotowane do analizy psychicznej danej osoby. W takich przypadkach przebaczanie może się zakończyć jeszcze większą depresją i niezrozumieniem własnych intencji.
Najgorszym błędem jaki popełniamy w procesie przebaczania jest chęć zapomnienia i wymazania z pamięci doznanych krzywd. Kochani, to tak nie działa!
Zostajesz skrzywdzony i masz w sercu ból i rozgoryczenie, jeszcze większy gdy krzywdę wyrządziła ci bliska osoba. Mówisz sobie ... będę mądrzejszy i wybaczę jej (jemu), albo nie będę się zniżał do jego poziomu ale ja to zapamiętam. Buzują w tobie pycha, złość i nienawiść. Te uczucia zaś stają się twoją słabością. Czy masz w tym momencie jakiekolwiek szanse na wybaczenie? Raczej nie!
To prawda, że życie wspólczesne bardzo nas pogania i chcielibyśmy jak najszybciej mieć wszystko zakończone i cieszyć się spokojem. W tym przypadku jest inaczej. Proces przebaczania w zależności oczywiście od wielkości wyrządzonej krzywdy zawsze jest dlugotrwały. To złożony proces ustawiania wartości w naszej psychice, potrzeba zrozumienia siebie i krzywdziciela, dojrzewanie do wymazania ze swojego serca żalu i poniżenia. Sam fakt stworzenia w swojej psychice chęci wybaczenia jest początkiem całego procesu, który jak napisałam może przebiegać różnie u różnych osób. Jakie więc złote panaceum może nam pomóc w jednej z najcięższych i najtrudniejszych dolegliwości naszego życia. Lekarzem i lekarstwem dla naszych bolączek jesteśmy my sami. Tylko i wyłącznie. Nie pomoże nam psycholog ani psychiatra, żadne tabletki ani terapie. Tylko my możemy być lekarzem własnej duszy. Od czego więc powinniśmy zacząć nasze leczenie.
Jak już napisałam wcześniej początkiem wybaczenia jest sama chęć odpuszczenia. To zaś będzie się wiązać z natłokiem myśli, które na powrót przeniosą was do nieszczęsnego wydarzenia. I wszystko będzie przebiegać prawidłowo do momentu, kiedy to większości z was ponownie ciśnienie zacznie osiągać zawrotne wysokości. W tym właśnie momencie należy psychicznie wyhamować. Tylko i wyłącznie dla waszego dobra i zdrowia. Musicie znaleźć w sobie tyle siły, żeby uporządkować natłok myśli i powoli, partiami przeanalizować nieszczęsne fakty. Do tego zaś zabiegu musicie wykrzesać z siebie maksimum pokory, sprawiedliwości, obiektywizmu i zrozumienia. Tak na marginesie, osoby pyszne, zadufane w sobie i swojej nieomylności zbyt wielkich szans na wybaczanie nie mają. Im niestety pozostają lekarze, tabletki, skołatane nerwy i guzy złości, które jako jedyne poradzą sobie z nimi. Ale wracajmy do 90% ludzkości, bo wierzę, że większość z nas to wspaniali ludzie, niekiedy tylko zagubieni. Tak więc analizujemy i na spokojnie oswajamy się z zaistniałą sytuacją. Chęć wybaczenia niesie z sobą również chęć zrozumienia drugiej osoby. Staramy się dojść do tego dlaczego tak się zachowała, co skłonić ją mogło do upokorzenia czy zniesławienia nas. A może podczas tej analizy przypomnimy sobie, że daliśmy sami powód do takiego zachowania. Może wcześniej nasze zachowanie nie było taktowne i osoba wzięła sobie odwet po czasie. Jeżeli nic takiego się nie wydarzyło, pozostaje nam rozpatrzyć zaistniałe fakty, oswoić się z nimi i spokojnie odłożyć temat. Nie martmy się, że o nim zapomnimy. Temat powróci do nas wcześniej czy później, tak już jesteśmy skonstruowani. Nigdy o tym nie zapomnimy, zostało to już zapisane na naszym twardym dysku i nic, i nigdy tego nie wymarze. Przyjmijcie to do wiadomości. Wybaczanie to jedna bajka a zapomnienie to zupełnie inna bajka. Temat musi się uleżeć. Jeżeli stwierdzimy, że sami sobie jesteśmy winni bo... nasze zachowanie mogło być prowokacją, albo nasz język powiedział wcześniej niż pomyślała głowa.......... W takich sytuacjach powinno nas być stać na przeprosiny i wybaczenie będzie obustronne. Przyjaciele niestety nie rodzą się na jabłoniach, warto więc o nich powalczyć nawet kosztem własnego ustępstwa. Jeżeli jednak nie znajdujemy własnej winy w problemie a konkretna osoba lekceważy nas już nie po raz pierwszy, warto przemyśleć temat odejścia od kogoś kto nie zasługuje na nasze towarzystwo. Wtedy bardzo szybko wszystko wróci do normy. Brak kontaktu a więc, brak przypominania zaległych historii, brak dalszych złych tematów, które przy takich osobach łatwo sie generują, pozwolą wam bardzo szybko wybaczyć. Temat przestanie być dla was ważny. Zaczniecie rzadziej o nim myśleć i w momencie kiedy on powróci, nagle nie poczujecie nic... To "nic" to właśnie jest wybaczenie. W żaden sposób nie jesteście związani z przedmiotem, nic w tym temacie nie może już was zranić, jesteście wolni.
Nie jesteś Bogiem
Dość twardo stąpasz, realnie marzysz
pobieżnie słuchasz, zniewagi ważysz.
Spoglądasz z góry, nie widzisz nieba
wymagasz dużo, dasz ile trzeba.
Kosztorys dawno w szufladzie leży,
kogóż jak "siebie ceń jak należy".
Wszystkie zalety a nawet wady,
uznajesz plusem swojej ogłady.
Idziesz, strofujesz, krzyczysz, blefujesz,
poniżasz, gardzisz, argumentujesz.
Bezsporną wartość swojego rysu
rozgłaszasz wkoło bez kompromisu.
Bogiem już prawie. Sądzisz człowieka.
Twoje rewanże są bez dociekań.
Na ludzkie skargi wybuchasz śmiechem.
Dał ci się skrzywdzć, jego to grzechem.
Nie ma dla Ciebie żadnej świętości,
nic nie rozumiesz z Hymnu Miłości.
Ty, Twoje, Twego, Twojego, Twym
z głośnym przytupem śpiewasz swój hymn.
Wirus wielkości, lwią część dotyka.
Dzieli miłości, kłamstwo podtyka.
Osiągi zdobyć musi najwyższe
by móc na zawsze zostać bożyszczem.
A w górze niebo, na nim obłoki,
gdzieś jeszcze wyżej Prawa opoki.
Miary rzetelne i praworządne,
demokratyczne w godzinie sądnej.
Każdy z nas przecież kiedyś tam stanie.
Będzie miał splendor na pierwszym planie.
A prawa w niebie różne od naszych.
Są zwykłe, proste stąd doskonalsze.
Rzecz jasna tutaj, na tym padole
zakończysz żywot na bożym siole,
zgoła odmienny wachlarz wartości,
czeka każdego w jego wieczności.
Zatrzymaj bieg swój, przebacz swe życie.
Popatrz na ludzi w niemym zachwycie.
Każda istota równa jest tobie.
Przebaczenie... zacznij tworzyć w sobie.
czwartek, 25 listopada 2021
Wiara
WIARA - "...nadawanie dużego prawdopodobieństwa prawdziwości twierdzenia w warunkach braku wystarczającej wiedzy" - tak pięknie i zrozumiale encyklopedia wyjaśnia nam znaczenie tego magicznego słowa.
Czy aby na pewno w tak prosty sposób, można zinterpretować je ostatecznie?
Ja, jak zwykle się...czepiam. Zapraszam więc na chwilę dywagacji o wierze.
Mój wiek, którym często wspomagam się w moich wywodach, bardzo mi pomaga, bo jak powszechnie wiadomo, bagaż doświadczeń jest najcenniejszym pozytywem w rozmowach o życiu.
Od małego dziecka nie mialam problemów z wiarą.
Wtedy, kiedy jeszcze niewiele rozumiałam, więcej czułam i widziałam.
Zawsze miałam świadomość jak i co powinnam robić, tak jakby mi to ktoś podpowiadał.
Jeżeli coś robiłam źle, często robiłam to z rozmysłem i raczej dla sprawdzenia reakcji dorosłych. Jeżeli dorośli rugali mnie za to, wiedziałam, że to jest złe i nie powinnam tak się zachowywać, potwierdzałam więc sobie fakt, że ja wiem co jest złe. Nie wyobrażacie sobie jak pragmatycznie myślą dzieci.albo nie chce Wam się wysilać, żeby cofnąć się do swojego wczesnego dzieciństwa i przypomnieć sobie swoje myślenia. Każdy z nas może tam wrócić. Najlepiej wspominać przeżycia, które odcisnęły sie w naszym umyśle mocniej niż inne. Takich przeżyć z dzieciństwa mamy mnóstwo. Wystarczy tylko odkurzyć je trochę i zagłębić się w nie mocniej. Wiedziałam na przyklad, że kiedy rano otworzę oczy a przez okno wpadają słoneczne promienie, muszę natychmiast wybiec na zewnątrz i przywitać się ze słońcem. Tak też, jako kilkuletni berbeć robiłam. Jak tylko zobaczyłam przez okno słońce, wyskakiwałam z łóżka i w koszulinie biegłam przez kuchnię, następnie długą sienią do drzwi wejściowych, żeby móc popatrzyć prosto w słońce. Mrużyłam oczy i wyciągałam chude rączęta w jego kierunku, wołając głośno: "...dzień dobry kochane słoneczko". To były lata sześćdziesiąte. Dziś przypominam sobie co wtedy działo się w głowie trzy, czterolatki. Nikt mi tego nie mówił, ale ja wiedziałam, że jestem szczęśliwa: bo mogę biec, bo za chwilę dostanę śniadanie, bo w kuchni jest babcia, mama, bo mogę stać w tym słońcu i ogrzewać się jego ciepłem. Odczuwanie tej wielkiej szczęśliwości było tak mocne, że do dzisiaj je pamiętam.
Mało tego, do dziś potrafię tak bardzo czymś się cieszyć i tak być szczęśliwą jak wtedy właśnie. Ta szczęśliwość cały czas we mnie tkwi i nie muszę specjalnie wysilać się, żeby osiągnąć ten stan. Jeżeli piszę "kąpiel słoneczna" to znaczy, że jestem w jego objęciach i czuję to ciepło naturalne, najmilsze, najcieplejsze, najdoskonalsze, nie do odtworzenie przez człowieka. To właśnie jest dla mnie cud. Cud doświadczania wyższości natury. Cud dobrowolnego poddania się chwili i mocy wszechświata. Moje odczucia z okresu dzieciństwa, które bardzo pielęgnuję są dla mnie wystarczającym potwierdzeniem istnienia wyższego bytu.
Wychowywano mnie na katoliczkę. Kiedy poszłam do szkoły na lekcjach religii zaczęłam poznawać bliżej dogmaty wiary. Niestety były to też czasy, kiedy (szczególnie na wsi) jeszcze mocno funkcjonowały zabobony, przesądy, demoniczne strachy. Jakimś "cudem" udało mi się uniknąć tych chorych pułapek i utwierdzić w sobie zdrową i szczęśliwą wiarę.To też uważam, jest jakieś zrządzenie ponadnaturalne, powiedziałabym nawet świadome przewodnictwo. Nikt z moich najbliższych nie pomagał mi w samookreśleniu, wręcz przeciwnie. Gusła dominowały.
Mam sześćdziesiąt lat. Bardzo starałam się przez całe życie i nadal mocno nad tym pracuję, pielęgnowac w sobie dziecko. Często zachowuję się jak dziecko i myślę, że właśnie dlatego potrafię być szczęśliwa. Dzieci bowiem w swej nie zniszczonej jeszcze przez dorosłych strukturze posiadają nieskazitelną formę , która łączy je z wszechświatem czyli z Mocą Stwórcy i stąd właśnie ich najprawdziwsze reakcje, samoobrona tylko z konieczności, stoickie wręcz przyjmowanie rzeczywistości, empatia, bezproblemowość, trzeźwe i najprostsze ocenianie oraz przyjmowanie otoczenia. Ta świadomość utwierdza moją wiarę, że każdy z nas jest cząstką czegoś bezwymiarowego, czegoś czego nie jesteśmy w stanie pojąć a ślad czego przychodzi z nami na Ziemię.
Pielęgnowanie w sobie dziecka przez dorosłego nie jest wcale łatwe. Coraz więcej wokół nas "wykształconych" mądrali, którym wydaje się, że to oni są bogami. Przykazaniami dla nich jest umiejętność poruszania się w cyberprzestrzeni, wszechobecny, degradujacy i sprowadzający człowieka do wymiaru kukły marketing według którego i pod jego dyktando powinniśmy żyć oraz straszliwe zakłamanie, wykorzystywanie, ubezwłasnowalnianie, narzucanie ofert bez zgody człowieka czyli niewolnictwo. Nie takie, krepujace tylko nasze ciała z jakim miał człowiek do czynienia we wcześniejszych wiekach. Współczesne niewolnictwo odbiera człowiekowi przede wszystkim rozum, serce i wolną wolę a więc duszę. Tą jedyną i najważniejszą część naszego istnienia. Ktoś taki jak ja, który próbuje oprzeć się temu procederowi jest marginalizowany na każdym kroku i właściwie przez każdego. Nikt nie rozumie kogoś, kto kieruje się uczuciami, myśli sercem i żyje dla innych. To jest wręcz stan chorobowy. Niedawno przecież pisałam o tym jak otoczenie postrzega mnie. Jako kretynkę i bezmózgowca, podgłupiastą i niedorozwiniętą chociaż staram się w miarę normalnie żyć a nawet nadążać za rowojem techniki. Moja siła i wytrzymałość tych niezbyt przyjemnych epizodów podparta jest właśnie niezłomną wiarą. Silnym przekonaniem i mocną ufnością w coś ważniejszego dla mnie, w coś czego teraz zrozumieć nie potrafię ale czuję i wyczuwam swoją dziecięcą intuicją, że ta właśnie niewiadoma jest dla mnie najważniejsza i dla niej muszę żyć a właściwie przejść swoje tu osadzenie na Ziemi, którego celem jest rozwinięcie i ukształtowanie mojego jestestwa abym kiedyś mogła ze spokojem odejść do mojego prawdziwego domu, do mojego prawdziwego Ojca. Wszystko zaś z czym zetknę się na tej Ziemi tam będzie niepamięcią .
Moje życie staram sie kształtować dla pożytku i radości ludzi, wszystko co dostaję od życia jest pensją za moje wysiłki i pracę. Biorę od Boga tylko tyle ile potrzebuję. Jakikolwiek nadmiar zawsze mnie przytłaczał. Odkąd sama decyduję o swoim życiu nie zdarzyło się nigdy, żeby mi zabrakło czegokolwiek do egzystencji. Nadwyżka jakichkolwiek dóbr wymiernych z pewnością zubożyła by moje życie i zdezorganizowała funkcjonowanie moich wartości życiowych. Cały czas żyję na przyzwoitym poziomie obowiązującym w tych czasach. Gdyby czasy były inne przyjęłabym je i dostosowała swoje życie do istniejących warunków i zachowywałabym sie identycznie zmieniłaby się tylko forma i kształt mojego funkcjonowania.
Znam ludzi "wierzących", którzy cały czas usiłują swoją wiarę oprzeć na objawieniach, karkołomnych modlitwach, umartwianiach które rujnują ich zdrowie i zabijają boską radość na dopatrywaniu się cudów na każdym kroku. Jakaż jest ich wiara, skoro nie potrafią poczuć w sercu i umyśle miłości do Stwórcy, skoro nie potrafią zapłakać czystą radością na widok wiosennego, niebiańskiego poranka?
Nie szukam Boga namacalnego i widocznego dla oka. Przecież On jest we wszystkim czego dotykam i co widzę a to szczęście, które rozrywa moje piersi i wyrywa się ku czemuś niewiadomemu i nieuchwytnemu to cóż innego jak nie Bóg? Nie ma na świecie takiej mocy ludzkiej, któraby potrafiła wskrzesic we mnie takie uczucia. One po prostu we mnie żyją i prowadzą mnie do największego szczęścia, które gdzieś głęboko we mnie się uśmiecha. Przecież to takie proste.......
Czy nie wierzę w cuda?
Oczywiście, że wierzę bo doświadczam ich bez przerwy. Nie zdarzyło mi się prosić o coś Pna Boga (najczęściej za pośrednictwem Mateńki ukochanej) i nie być wysłuchaną. Jeżeli w coś mocno wierzę i czegoś bardzo pragnę Bóg zawsze mnie wysłuchuje i końcem końców tych spełnionych próśb jest już tak dużo, że na obecną chwilę już tylko dziękuję i dziękuję, i dziękuję. Wiem, a wiem bo wierzę, że każda moja prośba będzie wysłuchana. Oczywiście prośba z dobrą intencją na chwałę Bogu i pożytek ludziom. Zaufajcie proszę i nie bójcie się. Jak cudownie jest żyć mając świadomość, że nie jesteś sam.
Czym więc są wszystkie łaski, które otrzymałam ja, moja rodzina i nie tylko jeżeli nie potwierdzeniem istnienia Mocy Wszechmogącej, która cały czas każdym z nas się opiekuje. Naszym zaś zadaniem jest umieć wierzyć, prosić i dziękować. Kochać ludzi, kochać siebie, kochać wszystko co Bóg nam dał. Dziękować za dobre i złe bo wszystko w egzystencji jest potrzebne. Jeżeli zapanuje w nas ta właśnie, świadoma równowaga osiągniemy najprawdziwsze szczęście.
Czy to nie są wystarczające dowodym żeby uwierzyć w niepojętą Moc, która nami dysponuje.
Błogosławieni
Błogoslawieni którzy uwierzyli,
potęga Wszechmocnego buduje ich siłę.
Chociaż na drogach często się gubili,
zaowocował wreszcie duszy ich wysiłek.
Ujrzeli światło Pana we wszystkim dokoła
a szczęście bezgraniczne krzyczało do Boga,
...jesteś tu po to by kochać! - zawołał
głos, którego przez lata gniotła zimna trwoga.
Błogosławieni sprawiedliwi,
to oni są filarem boskiej kompozycji.
Nie upatrują winy, nic ich nie dziwi
nie wchodzą nigdy w gestie Pańskiej jurysdykcji.
Przypadłość zaś ta rzadka w rozkosz ich spowiła
niezłożone istnienie, łatwość wybaczania.
Dzień każdy to modlitwa sercu Boga miła,
dążenie do czystości złe siły poskramia.
Błogosławieni cisi i pokorni.
Pozbawili już pychy swoje nędzne ciała.
Uspokojeni na butę odporni,
bo przyszlość dla nich zawsze jawi się wspaniała.
Rozsiewając nadzieję, miłość w trwaniu szkwałach,
niosą z Jezusem krzyże, ciągle niestrudzeni.
Śpiewając głośno: "Panie, chwała Tobie, chwała",
upojeni spokojem duszy. Błogosławieni.
środa, 14 kwietnia 2021
Czy to już wiosna?
Kwiecień
Rannym świtem na wschodzie
wzeszło czarne kłębowisko,
wietrzysko popchnęło tumany
śnieżne przez świat.
Zima po raz kolejny
dosiadła lodowych sań
a śnieżne ogiery
znów wykrzesały spod kopyt
całun zimowy.
Czyżby wiosna w tym roku
zrejterowała?
Forsycja wypuczyła pękające kwiaty
całe zatopione
w kapiących łzach
topniejącego śniegu.
Stokrotka chwiejąc się
pod ciężarem opadu,
próbuje utrzymać równowagę
na swojej cieniusiej nóżce.
Zwinęła namoczone listeczki
a febra trzęsie nią nieustannie.
Przebiśniegi jedynie...
rycerscy zwiadowcy,
eksplorują z uśmiechem
zapłakane przestrzenie.
Tak plecie nasz kwiecień
niemocą spowity.
Światłości wygląda
ciepełka miłego,
lecz status jest jego... przejściowy.
Przytuli stokrotkę,
forsycją potrząśnie
i prześpi swój miesiąc na śniegu.
wtorek, 13 kwietnia 2021
Podgłupiasta...
Jestem człowiekiem bezpośrednim i prostolinijnym.
Kiedy poznaję nową osobę udzielam jej bezwarunkowego kredytu zaufania wierząc, że to jest cudowny, poczciwy i szlachetny człowiek.
Kiedy spotykam znajomego, radość ze spotkania jest tak wielka, że nie umiem powstrzymać emocji i najczęściej oprócz szczęśliwego uśmiechu, ręce i serce same wyciągają się do tego człowieka.
Niestety zdarzyło mi się już kilka razy, że ktoś mnie trzepnął po tych wyciagniętych rękach, co na jakiś czas studzi moje emocjonalne podejście do istoty ludzkiej.
Piszę o tym, bo ostatnio znów mi się to przydarzyło i tym razem postanowiłam wyrzucić to z siebie.
Pracuję z osobą, która od lat szkaluje moje dobre imię i chociaż nie zwracam na to uwagi (bo wiem, że czyny a nie słowa o nas świadczą) to jest na tym świecie gremium ludzi, którym wystarczą słowa niestety, żeby ukrzyżować drugiego.
Najczęściej takie zachowania wypływają z zazdrości, która niestety przeradza sie w nienawiść.
Moja spolegliwość, wybaczanie, nie reagowanie być może kształtują ze mnie osobę, która nie bardzo mieści się w normach dzisiejszego świata.
Krótko mówiąc od pani "X" usłyszałam, że jestem "podgłupiasta..." - cytuję.
W pierwszym momencie nie czułam się komfortowo ale jak zwykle w podobnych sytuacjach ktoś z boku zaczął do mnie mówić: "... możesz jej tylko za to podziękować. Czy naprawdę nie rozumiesz jak pięknie do ciebie powiedziała?"
Wtedy jeszcze nie rozumiałam dlaczego mam jej dziękować za obraźliwe w końcu słowa ale...wystarczyło się wyciszyć. Rozum i myśl wzięły górę nad emocjami.
Uzmysłowiłam sobie, że od dawna czekałam przecież na te słowa.
Wciąż nad sobą pracuję, wciąż więcej i więcej od siebie wymagam i nagle ktoś mi mówi: "... zachowujesz się jak podgłupiasta." - wielkie nieba, czyli jak???
Jestem ustępliwa, elastyczna, wierzę że nie krzywdzę, krzywdzącym odpuszczam, nie oceniam, nie zazdroszczę, nie wspieram złego, cały czas szukam sprawiedliwości. Ze wszystkich moich kobiecych sił staram się słuchać co mówi do mnie Bóg i żyć zgodnie z jego nakazami.
Kocham ludzi bardziej niż siebie. Będę do nich wyciągać ręce i wysyłać jasne światło bo to są najpiękniejsze zachowania człowieka i niewyobrażalne szczęście dla mnie.
Zło nie wytrzymało moich zachowań i powiedziało mi najpiękniejszą prawdę o mnie.
Skoro złamałam wszystkie imperatywy XXI wieku i nie mieszczę się w ramach cywilizacji, jestem... wolnym człowiekiem . Moje zaś zachowania są zdrowe, piękne i miłe Bogu nie mogą więc być w żaden sposób zaakceptowane przez ziemskie bóstwa. Dla nich pozostanę śmieszna, niezrozumiała, nieczytelna i nie do zaakceptowania czyli... podgłupiasta.
Boże dziękuję Ci bo znów jestem bliżej prawdy. Dziękuję również pani "X" która mnie w tym temacie oświeciła.
Po raz kolejny poinstruowano mnie, że nie wolno marnotrawić swoich sił witalnych, swojego zdrowia, swojej pozytywnej energii na zło, które było, jest i będzie wszechobecne.
Jako jednostka na pewno nie zatrzymam machiny globalizacji, degradacji środowiska, galopującego konsumpcjonizmu. Człowiek w wieku XX i obecnym przechodzi bardzo szybką transformację a nawet zaryzykuję stwierdzenie transmutację... pytanie tylko - w co???
Dlatego każdy, kogo jeszcze nie wciągnęła materialistyczna machina niech buduje w sobie światło i rozlewa je na swoich bliźnich.
Czy nie chciałbyś wychodząc rano z domu widzieć wokół siebie same uśmiechnięte i życzliwe twarze?
Naucz mnie Panie
Naucz mnie Panie
dziękować za wszystko
za słońce i burzę
deszcze, wichry srogie
za dzień, noc smolistą
ornamenty gwiazd
na nieboskłonie
za to, że mogłam wstać
że pracuję, że chodzę
że myślę jestem zdrowa
że kwitną kwiaty...
Dziękuję za chleb
codzienny i wodę
za dzieci, wnuki
za dorodność wszystkiego
co od Ciebie mamy.
Za jajko w lodówce
i książkę na półce
za buty na nogach
i błoto na drogach
za szklankę w kredensie
tęskną łzę na rzęsie
radości i smutki
wesołych szant nutki
żyrandol, obrazek
z marnym bohomazem
za moje stworzenie
ludzkości istnienie.
Dziękuję Ci Boże!
środa, 27 stycznia 2021
Miłość
... i tak poszukując czegoś
czego... sami nie wiemy
zamykamy trwanie
w niemrawym konaniu
zgorzkniałość i tęsknota
za impresją duchową
wypełnia puste zmysły
opróżnione z uczuć
kładziemy żałosne racje
niestosowne androny
na prawych szalach Temidy
ta zaś ze wstydem
przesłania boskie oczy...
lodowatą kłódką
zamykamy serca
od dziś zaczniemy sarkać
na bezwinnych ludzi
gdzie tkwi lapsus
czy inna niebiosów omyłka
kolokwialnie rzecz biorąc
... niepojęta bzdura
czy dlatego może
że brak nam odwagi
krzyknąć jak najgłośniej
Boże naucz mnie proszę
kochać najzwyczajniej...
...a ksiądz Twardowski mawiał:
" To wszystko psu na budę bez miłości."
Miłość
Namiętność, umiłowanie
głos serca, zakochanie
stan duszy ogłupiałej
rozentuzjazmowaniem
zmysłowość, erotyczność
intymność, seksualność
egzaltacja rozumem
fascynacja ciałem
wciąż mało... dusza woła
jak ująć w słowne ramy
nieuchwytne zachwyty
ludzkiego istnienia
przez wieki krocie verbum
rzucano w tęsknych pieniach
treść wciąż nienasycona
ubóstwem ludzkich słów
nic dodać ani ująć
tudzież choćby wyśpiewać
nie można kreślić w słowach
doznań, które winniśmy czuć...
... a ksiądz Twardowski mawiał:
"Często brak nam słów, by określić miłość.
Nic dziwnego, bo Boga samego
słowami określić nie można."




